ZOBACZ DRUGĄ ODSŁONĘ "Po Toruniu"

25 października 2015

Kościół św. Mikołaja

widok na prezbiterium, w tle pozostałości po kaplicy św. Katarzyny
Stare Miasto.
Wracamy na tzw. plac podominikański. Ostatnio byliśmy tu, gdy pokazywałem Wam Dotykową Makietę Starówki. Tym razem Waszą uwagę chciałbym zwrócić ku ruinom Kościoła św. Mikołaja, który zniknął z krajobrazu Starówki na początku XIX wieku.
Geneza powstania świątyni sięga drugiej połowy XIII wieku i wiąże się z wielką determinacją dominikanina Heidenryka, który od 1245 roku stał na czele diecezji chełmińskiej. To nie kto inny, jak właśnie brat Heidenryk skłonił Krzyżaków, aby ci ufundowali klasztor w Elblągu. Następny miał być Toruń, ale na skutek sporów z Zakonem trzeba było zawiesić plany. Jednakże dominikański zakonnik należał do ludzi cierpliwych i czekał na odpowiedni moment. Ten nadszedł w latach ’60 XIII w. Mija zatem 17 lat od powstania konwentu dominikanów w Elblągu, gdy Heidenryk, niczym wytrawny lobbysta, korzystając z chwili ocieplenia stosunków, nakłania wielkiego mistrza Anno von Sangerhausena do wydania pozwolenia na budowę toruńskiego klasztoru dla swych braci. Ostateczne decyzje zapadły na wielkim zjeździe w Toruniu w lutym i marcu 1263 roku. Dokument fundacyjny Sangerhausen wystawił miesiąc później, 2 kwietnia w Chełmnie. To właśnie wtedy wyznaczono dominikanom parcelę nad Strugą Toruńską, poza murami Starego Miasta. Budowę kościoła i kompleksu klasztornego planowano rozpocząć jeszcze w tym samym roku, ale nieoczekiwanie na przeszkodzie stanęły wojska powstańców pruskich, które były realnym zagrożeniem dla miasta. Dominikanie nawet poprosili Zakon, aby ten przekazał im inny kawałek ziemi wewnątrz miejskich murów. Na to jednak Krzyżacy się nie zgodzili, zresztą już w następnym roku plac dominikański przyłączono do powstałego właśnie Nowego Miasta, które wzniosło swoje obwarowania.
pozostałości po nawie północnej, głównej i południowej
Kościół św. Mikołaja rodził się więc około 20 lat. Źródła podają, że został ukończony przed 1285 rokiem. Powodem, dla którego świątynia powstawała tak długo, były z pewnością kłopoty z pozyskiwaniem funduszy. Dominikanie utrzymywali się tylko i wyłącznie z dobrowolnych datków wiernych. Chcąc poprawić swoją sytuację finansową, wpadli na pomysł wydawania listów odpustowych, które nie tylko odpuszczały winy grzesznika, ale i były „biletem na pendolino do nieba”. Czy była to moralna praktyka? Patrząc z dzisiejszej perspektywy, zabiegi dominikanów wydają się mało etyczne, z drugiej jednak strony, braciszkowie tylko czerpali ze studni ludzkiej próżności, wykorzystując małostkowość wiernych do celów wyższych. Tym celem była budowa świątyni – jedynej w Toruniu, która od początku do końca miała być katolicka.
w miejscu drzewa była kiedyś zakrystia
Swoją pierwszą poważną przebudowę kościół przeszedł już w latach ’20 XIV w. W roku 1327 prace budowlane przerwała wojna polsko-krzyżacka, tak więc na ostateczne zakończenie prac katoliccy torunianie czekali aż do lat ‘40.
rys. Steinera z ok. 1740 r. (źródło: tablica informacyjna przy ruinach)
plan kościoła św. Mikołaja i klasztoru dominikanów
Kościół św. Mikołaja był w znacznym stopniu gotycki i uchodził za najbardziej okazałą, wręcz monumentalną budowlę Nowego Miasta. Nie był jednak ognioodporny i tak już w 1351 musiał przejść remont po pożarze. Kolejny wybuchł w 1424, potem były jeszcze ostrzały artyleryjskie i bombardowanie: w roku 1658 w czasie potopu szwedzkiego oraz w 1703 w czasie oblężenia – również – Szwedów. Ostatni pożar odnotowano w 1764 roku.
rys. Steinera z ok. 1740 r. (źródło: archiwum pT)
Z pewnością nie dowiedzielibyśmy się, jak wyglądał kościół i zespół klasztorny, gdyby nie rysunki Jerzego Fryderyka Steinera z ok. 1740 roku. To właśnie temu toruńskiemu rysownikowi-amatorowi, który z zawodu był garbarzem-białoskórnikiem, zawdzięczamy wyjątkowe szkice XVIII-wiecznego Torunia i jego okolic.
pozostałości po kaplicy św. Katarzyny
Dominikanie, na przestrzeni wieków, dość prężnie rozwinęli swą aktywność duszpasterską. Oddziaływanie na katolickich torunian było dość duże. Propolscy zakonnicy duży nacisk kładli na wychowanie patriotyczne, a jednym z przejawów opiekuńczości dominikanów było powołanie przykościelne Bractwa św. Szczepana, które skupiało młodzież z rodzin rzemieślniczych. I chociaż pod koniec XVIII wieku działalność zakonników znacząco osłabła, kościół św. Mikołaja nadal pozostawał bardzo lubiany przez mieszkańców Torunia.
spojrzenie z prezbiterium w kierunku naw
II rozbiór Polski w 1793 roku przyniósł torunianom pruską niewolę. Miasto stało się częścią Królestwa Prus. Dla katolików nie był to najlepszy czas. W pierwszym okresie panowania, zaborca określił brutalną politykę, która mówiąc wprost, była antykatolicka. W 1810 roku rozpoczęła się seria wyburzeń toruńskich świątyń. Pierwsza była kaplica św. Ducha, cztery lata później legła w gruzach kaplica św. Katarzyny, a w 1824 ich los podzielił kościół św. Wawrzyńca, który stał na terenie dzisiejszego Muzeum Etnograficznego
Właściwie los kościoła św. Mikołaja już w roku 1819 był przesądzony. To właśnie wtedy toruński zakon dominikański uległ kasacji. Zresztą ilość zakonników kurczyła się w tempie lawinowym. W roku 1805 w Toruniu było 30 dominikanów, a w 1817 już tylko ośmiu. Ci, którzy zostali do końca, czyli do 22 września 1819 roku, zostali przeniesieni do Chełmna. W 1820 wyburzono klasztor, natomiast sam kościół, na mocy rozporządzenia z 27 lutego 1821 r., przekazano miastu na cele sakralne z zastrzeżeniem, że w razie potrzeby miasto może przeznaczyć budynek na inne cele. Tak się zresztą stało – w 1830 roku kościół zamieniono w magazyn wojskowy, by cztery lata później ostatecznie go zburzyć. W jego miejscu powstał magazyn prowiantowy Twierdzy Toruń, nie wiedzieć czemu nazwany „Nowym Arsenałem” oraz areszt, który nie przetrwał do naszych czasów.
kopia malowidła pasyjnego z kościoła św. Mikołaja
Część wyposażenia kościoła św. Mikołaja została przeniesiona do innych świątyń w Toruniu, Kowalewie i Złotorii. Do kościoła św. Jakuba trafił m.in. piękny obraz pasyjny nieznanego autora wykonany po roku 1480. Kopia tego dzieła wisi na szczytowej ścianie kamienicy przy ul. Most Pauliński i jest bardzo dobrze widoczna z ruin kościoła.
W 2013 roku plac podominikański przeszedł metamorfozę: oprócz makiety Starówki, pojawiły się również ławki, parking rowerowy oraz nowa ścieżka. Niestety, miejsce to wciąż jest chętnie odwiedzane przez smakoszy taniego wina, a zarośla nieopodal dawnej kaplicy św. Katarzyny służą za ubikację dla bezdomnych. 
Spacerując wokół ruin kościoła św. Mikołaja, niewiele osób zdaje sobie sprawę z tego, że pod ich nogami ukryte są podziemia nieistniejącej świątyni. W latach ’90 archeolodzy odkryli i zabezpieczyli grobowce, a w sklepieniach najlepiej zachowanych krypt uzupełniono ubytki, znaleziono również szczątki pochowanych tu osób.

Dziś plac podominikański, to urokliwy zakątek Starego Miasta, który ma za sobą bogatą historię. Stojący tu ongiś kościół, przez wieki był jednym z nielicznych bastionów polskości w niemieckim Toruniu, a gruzy upadłej świątyni stały się jedną z nici, z której utkano wewnętrzny pierścień Twierdzy Toruń.

L   O   K   A   L   I   Z   A   T   O   R
zobacz całą mapę "Po Toruniu" >>>

20 października 2015

Pomniki Stanisława Moniuszki

Bydgoskie Przedmieście.
Będzie to opowieść nie o jednym, a o dwóch toruńskich pomnikach wybitnego kompozytora, dyrygenta i organisty. Historia monumentów upamiętniających Stanisława Moniuszkę zaczyna się w latach ’20 XX wieku, kiedy Toruń wrócił już na mapę. jako polskie miasto. Wyjście spod pruskiego buta nie było łatwe. Ówczesne władze miejskie w pierwszych latach niepodległości. musiały zmierzyć się z licznymi kłopotami natury finansowej. A wydatków było sporo. Już w 1921 okazało się, że stan torowiska jest tak zły, że należy je jak najszybciej wymienić, no i tramwaje stanęły na trzy miesiące. Z witryn spadły niemiecko brzmiące szyldy, a sami Niemcy stali się narodem niemile widzianych w Toruniu. Weźmy chociażby pierwszą z brzegu historię kowala Emila Dietricha, który wówczas miał swój zakład w kamienicy przy Szerokiej 35 (Flis) – pod naporem szykan, w 1921 roku sprzedał swój interes i wyjechał do Niemiec. Najzabawniejsze jest to, że niektórzy wierzą, że jego duch wciąż straszy w kamienicy. Powstał nawet na ten temat „artykuł” na portalu Onet.pl, który aż kipi bzdurami wyssanymi z palca.
grafika Adolphe'a Lafosse'a
Wróćmy jednak do świata żywych i do tego, co stanowi temat niniejszego wpisu. Otóż pomysł budowy pierwszego pomnika Stanisława Moniuszki narodził się w listopadzie 1922 roku. Inicjatorem przedsięwzięcia był Ludwik Makowski, ówczesny prezes Towarzystwa Śpiewaczego „Lutnia” oraz Pomorskiego Związku Śpiewaczego. Pomnik miał być swoistą pamiątką Pierwszego Zjazdu Pomorskiego Związku Kół Śpiewaczych, jaki miał się odbyć w dniach 21 i 22 maja 1923 roku. Czasu więc było niewiele. Szybko zaczęto gromadzić fundusze. Sama „Lutnia” przeznaczyła na ten cel 50 000 marek, z kolei Koło Śpiewacze „Dzwon” wysypało ze swych sakw aż 250 000 marek. Ponadto, z inspiracji „Lutni”, 5 lutego 1923 roku odbył się koncert miejscowych chórów śpiewaczych. Po odliczeniu kosztów, okazało się, że muzycy uzbierali kolejnych 400 tyś. marek. Były też inne zbiórki. Częścią z nich kierował mój dziadek – Marceli Kadlec, jeden z sześciu członków Komisji Budowy Pomnika.
stary banknot o nominale 100 000 zł przedstawiający St. Moniuszkę
Projektem i wykonaniem pomnika zajął się Wojciech Durek, który od 1920 roku współpracował z innym artystą-rzeźbiarzem Ignacym Zelkiem. Wspólnie założyli pracownię „Rzeźba”, później wstąpili do Konfraterni Artystów, utworzonej przez Juliana Fałata. Na lokalizację pomnika wybrano Plac Schillera na terenie Parku Cegielnia. Jako, że pomnik Moniuszki na Placu Schillera wyglądałby cokolwiek dziwnie, toruńskie Koła Śpiewacze zaproponowały zmianę nazwy na Plac Moniuszki.
pierwotny projekt pomnika
Pomnik powstał na czas, chociaż w nieco innej formie. niż zakładał projekt. Pierwotnie po prawej stronie miała być chusta, którą w operze autorstwa Moniuszki. Janusz podarował tytułowej Halce. Z lewej zaś strony. z pomnika miała się wyłaniać sama Halka z trzymaną w ręku chustą. Według mnie. zmiany jakie wprowadzono, nie sprawiły, że pomnik zyskał na atrakcyjności, wręcz przeciwnie. Chustę zastąpił Śpiący Rycerz i Giewont, natomiast Halkę zamieniono na brzydką podhalańską babę. Niezmienione zostało jedynie popiersie Moniuszki.
Zdjęcie z 1923 roku.
Trzeci jegomość stojący od lewej to mój dziadek - Marceli Kadlec;
 drugi od prawej, to Ludwik Makowski; z kolei pierwszy siedzący 
od prawej, to najprawdopodobniej Wojciech Durek.
Z tym pomnikiem wiąże się również pewna rzeźba – jedna z nielicznych pamiątek po moim dziadku. Otóż od 1923 roku jest w mojej rodzinie drewniana głowa Moniuszki, wystrugana przez samego Durka. Nie znam dokładnych okoliczności, w jakich dziadek otrzymał ją od artysty. Na podeszwie rzeźby widnieje podpis: „W. Durek” oraz data [pisana w oryginale] 10/6. 1923 czyli już po tym jak odsłonięto pomnik w Parku Cegielnia.
drewniana rzeźba Moniuszki z 1923 roku autorstwa Wojciecha Durka
Monument kompozytora nie cieszył się długo spokojem na Bydgoskim Przedmieściu. Już trzy lata później, wiosną 1926 roku został zdewastowany przez wandali. Przez kolejny rok ustalano, kto jest właścicielem pomnika: miasto, „Lutnia”, a może sam Makowski? Minęło ponad 90 lat, ale urzędy – jak widać – niewiele się zmieniły. W końcu, w lutym 1927 roku magistrat przyznał, że to do nich należy opieka nad pomnikiem i zgodził się go naprawić.

W roku 1928 wybuchła afera. Pewnej nocy rozebrano pomnik i chociaż wiadomo było, kto tego dokonał, do końca nie ustalono, na czyje polecenie. W sprawę zapewne zamieszany był Kazimierz Ulatowski, który:
  1. planował budowę w tym miejscu hali wystawowej (dzisiejsze Centrum Targowe PARK);
  2. sam miał w kieszeni własny projekt pomnika Moniuszki.
Istnieje też teoria, że to sam Durek, niezadowolony ze swego działa, namówił Ulatowskiego do tego, aby usunięto pomnik. Tak czy inaczej, pomnik zdemontowano, a jego szczątki wylądowały w składnicy miejskiej przy Grudziądzkiej. Ulica o tyle wymowna, ponieważ siedem lat później Zelek wykuł pomnik Moniuszki właśnie dla Grudziądza.

Jednakże Towarzystwo Kół Śpiewaczych koniecznie chciało mieć pomnik Moniuszki w Toruniu. Od 1929 roku naciskano na magistrat, aby pomnik odbudować. Powstały nawet trzy pomysły:
  1. całkowicie nowy projekt Ulatowskiego za ponad 6,5 tyś. zł;
  2. odbudowa pomnika wg. pomysłu Durka za niespełna 2 tyś. zł;
  3. umieszczenie popiersia Moniuszki na fundamencie Kolumny Bismarcka postawionej na początku XX wieku u zbiegu ulic Reja i Bydgoskiej.
Toruńska Kolumna Bismarcka, zdjęcie z około 1910 roku
No tak, projekty były, chęci też – choć teraz ciężko ustalić, czy były szczere, czy też pozorowane. Problem stanowiły jedynie pieniądze, których miasto przez kolejne lata nie mogło znaleźć. Chociaż wybrano koncepcję Ulatowskiego, ten musiał zmniejszyć rozmiary pomnika, tak, aby koszt zamknął się w kwocie niecałych dwóch tysięcy złotych. Nawet i to się udało! Kamieniarz dał upust w wysokości 300 zł, zatem koszt budowy zamknąłby się w kwocie 1 950 zł. Mimo wszystko nie wysupłano ani grosza z miejskiej kasy.
Po 58 latach od rozebrania pomnika Moniuszki, na skwerze między ulicami Chopina i Bydgoską, pojawia się nowy monument upamiętniający kompozytora. Jego autorem jest Rajmund Gruszczyński – postać mało znana. Wiem jedynie, że urodził się w 1922 roku, a zmarł w 1994. Jeden z jego pomników – Pomnik Lotników stoi w Warce.
Nie udało mi się dokopać do historii budowy samego pomnika. Wiem jedynie, że powstał w 1986 roku według projektu wspomnianego wyżej Gruszczyńskiego. Obelisk wyraźnie nawiązuje do przedwojennego "Moniuszki": mamy więc na cokole symbol lutni z gałązką wawrzynu, a samo popiersie wygląda jakby ktoś je odkuł od większej całości (czyżby odniesienie do zdemontowanego w '28 dzieła Durka?). Z tyłu cokołu natomiast umieszczono plakietę z wizualizacją pierwszego monumentu.
plakieta z tyłu cokołu przedstawia pierwszy pomnik Moniuszki
Pomnik stoi nieco zapomniany, chociaż jest szansa, że to się zmieni. W 2014 roku rozpoczęto konsultacje społeczne dotyczące nowej aranżacji zieleni między ulicami Chopina, Bydgoską i aleją 500-lecia. W planach jest też renowacja pomnika Stanisława Moniuszki. Niebawem ma być zaprezentowany wstępny projekt. 

L   O   K   A   L   I   Z   A   T   O   R
zobacz całą mapę "Po Toruniu" >>>

8 października 2015

Fort XIV im. Józefa Bema

Stawki.
Toruńskie Stawki, to dzielnica o dwóch obliczach. Z jednej strony mamy całkiem spore osiedla domków jednorodzinnych, które wciąż się rozrastają, główny dworzec kolejowy, a także niewielką część przemysłową na czele z fabryką serów – z drugiej zaś... No właśnie – Stawki mają również oblicze wojskowe, które składa się na bezpośrednie sąsiedztwo poligonu; tutaj mamy też magazyny, składy i oddział gospodarczy polskiej armii. Na terenie tego ostatniego jest Fort XIII. My natomiast zajrzymy do następnego pod względem numeracji – do Fortu XIV, który nosi imię Józefa Bema, a w okresie międzywojennym Józefa Dwernickiego. Generał Dwernicki był dowódcą polskiej kawalerii w powstaniu listopadowym, zresztą z wieloma zwycięskimi bitwami na koncie, z kolei gen. Bem w tym samym powstaniu dowodził artylerią.
Plan sytuacyjny Fortu XIV (źródło: CAW)
Fort XIV zbudowano w latach 1888-1892 jako pośredni fort piechoty, za kwotę ponad 1,2 mln marek. Jest to też jedyna w Toruniu warownia otoczona mokrą fosą. Co ciekawe – nie planowano tego od początku. Dopiero w czasie kopania fosy, która z założenia miała być fosą suchą, odkryto, że wszędzie wokół jest glina, która uniemożliwia odprowadzenie wody gruntowej. Co więc zrobiono? Przeprojektowano cały fort i wykopano szeroką na 35 m i głęboką na 4 m fosę, w której poziom wody regulowała śluza. Fosa do dziś wypełniona jest wodą, co czyni Fort XIV wyjątkowym na skalę toruńską. Równie wyjątkowa jest sama warownia, składająca się z jednego, skazamatowanego bloku koszarowego. Forty w takiej formie powstawały dopiero na przełomie XIX i XX wieku, m.in. w okolicach Grudziądza czy Chełmna. Zatem toruńska „czternastka” wyprzedziła o dekadę myśl fortecznych architektów z innych pruskich miast.
Warownia mogła pomieścić około 300 żołnierzy, w skład których wchodziła jedna kompanii piechoty oraz obsługa dział na lawetach kołowych, a także mniejszych działek. Sam Fort nie dysponował ciężką artylerią. Do fortu wiodły (i nadal wiodą) dwie bramy, a pomiędzy nimi, nad fosą przerzucono częściowo zwodzony most otwierany pod kątem 45° (dziś jest to most stały).
widok na fosę
mostek nad fosą
W czasie I wojny światowej załoga „czternastki” składała się jedynie z plutonu piechoty, plutonu saperów, a także obsługi karabinów maszynowych i dział flankujących. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, aż do 1922 roku w Forcie XIV skoszarowana była kompania wartownicza polskich żołnierzy, która sprawowała pieczę nad Obozem Internowania Nr 11, gdzie przetrzymywano jeńców carskiej armii gen. Piotra Wrangla. Obóz rozlokowano w Fortach XI, XII (Podgórz) oraz XV (Rudak). W późniejszych latach „czternastka” służyła jako wojskowy magazyn. Dopiero II wojna światowa i hitlerowskie Niemcy przyniosły zmiany, które wpisały się, jako jedne z ciekawszych rozdziałów historii Twierdzy Toruń…
inscenizacja Muzeum Historyczno-Wojskowego w Toruniu (więcej: tutaj)
Krzyki i przekleństwa w obcym języku przebijały się przez grube ściany twierdzy. Stojący na zewnątrz młody niemiecki żołnierz, który tylko dzięki ojcu uniknął frontu, zajrzał przez zakratowane okno do jednej z sal Fortu VI (pierwotny numer "czternastki") noszącego imię Hermanna von Balka – mistrza zakonu krzyżackiego w Prusach, założyciela Torunia i Chełmna. To nie kto inny, tylko Balk i wielki mistrz Herman von Salza 28 grudnia 1233 r. podpisali dokument lokacyjny dla obu miast, nazwany później przywilejami chełmińskimi. Nazistowski żołnierz był zupełnie nieświadomy chichotu historii, która po raz kolejny zatoczyła koło czyniąc z Torunia ponownie niemieckie miasto. Chociaż interesował się historią, to jednak w tej chwili nie miała dla niego większego znaczenia. Zaaferowany był widokiem po drugiej stronie krat. To były nieliczne chwile, kiedy w czasie tej wojny widział krew i ludzkie cierpienie. Wojnę traktował początkowo jak przygodę, a teraz wmawiał sobie, że to egzamin dojrzałości. Oddelegowany do szpitala jenieckiego Stalagu XXA, nie musiał do nikogo strzelać. Zresztą, nawet nie wiedział, czy by potrafił. Jeszcze trzy lata temu chciał iść w ślady ojca i zostać prawnikiem. Hitler postanowił jednak zmienić jego plany i rozpętał w Europie piekło. Z tej perspektywy szpital dla jeńców był jedynie niewielką i mało znaczącą filią Nazistowskiego Królestwa Ciemności.

Widok, który bez reszty pochłonął uwagę młodego żołnierza, nie należał do najprzyjemniejszych. Szeregowy czuł jednocześnie obrzydzenie i fascynację. Na prowizorycznym stole leżał wrzeszczący z bólu mężczyzna, któremu lewa noga krwawiła obficie i wyglądała na nienaturalnie płaską. Wokół stołu stało kilku lekarzy w białych kitlach naznaczonych plamami posoki – naradzali się. Żołnierz miał wrażenia, jakby oglądał spektakl. Nie spuszczając oczu z cierpiącego jeńca, poprawił sobie skórzany pasek od hełmu, który zbyt mocno uciskał go pod brodą. Ten niewielki dyskomfort był niczym w porównaniu z tym, co przeżywał ten biedak leżący na stole. Żołnierz zdążył się tylko dowiedzieć, że jeniec uległ jakiemuś wypadkowi podczas budowy wieży ciśnień, gdzieś niedaleko torów kolejowych.

Nagle spostrzegł piłę w ręku jednego z lekarzy. Zwykła ręczna piła do metalu, która już za chwilę miała pozbawić faceta nogi. Żołnierz w ostatnich chwili zacisnął mocno powieki, ale słuchu nie zdołał wyłączyć. Mężczyzna wydał z siebie wręcz zwierzęcy skowyt, który szeregowy słyszał jeszcze długo po tym, jak angielski jeniec stracił przytomność…
latryny
schron wałowy
Scenka, chociaż wymyślona na potrzeby niniejszego artykułu, mogła i zapewne wydarzyła się naprawdę i to nie jeden raz. Zmianom mogły ulegać jedynie obrażenia i narodowość jeńców. No, tak... oczywiście niemiecki szeregowy niekoniecznie musiał być świadkiem zabiegów, jakie tu przeprowadzano. Skądinąd wiemy, że najwięcej było przypadków amputacji kończyn, wynikających z odmrożeń. W czasie III Toruńskich Manewrów Ratowniczych bardzo sugestywną inscenizację przygotowali specjaliści od rekonstrukcji z toruńskiego Muzeum Historyczno-Wojskowego. Patrząc z perspektywy naszych czasów, sala operacyjna przypominała zakład rzeźniczy, na widok którego wzdrygnąłby się sam Dexter Morgan.
Szpital obozowy Stalagu XXA mógł przyjąć 180 chorych. Wyposażenie pozwalało przeprowadzać nawet te bardziej skomplikowane operacje chirurgiczne. Na początku wojny operowano tu polskich żołnierzy, później przez szpitalne sale przewijali się m.in. jeńcy francuscy, brytyjscy i rosyjscy. W latach ’40 to właśnie ci ostatni (Rosjanie i Brytyjczycy) budowali nie tylko podgórską wieżę ciśnień, ale także lokomotywownię na Kluczykach i domy dla przesiedleńców nieopodal. Wszystkich jeńców, z wyjątkiem żołnierzy Armii Czerwonej, przetrzymywano w fortach lewobrzeżnego Torunia. Dla radzieckich żołdaków, Niemcy przygotowali osobny obóz nazwany Stalagiem XXC na Glinkach. Tam warunki były znacznie gorsze. Ci, którzy nie zmieścili się w barakach, musieli wykopać sobie na obozowym placu jamy i tam koczować. Brak warunków do zachowania podstawowej higieny, małe racje żywnościowe, a także wielogodzinna ciężka praca doprowadziły do niejednej śmierci. Do tego dochodziła wyjątkowa brutalność strażników i Rosjanie na własnej skórze odczuli „przyjaźń” i znaczenie paktu podpisanego kilka lat wcześniej przez Joachima i Wiaczesława.
Po wojnie, Fort XIV przejęło wojsko polskie. Jeszcze do niedawna armia miała tu swój skład amunicji i materiałów wybuchowych. Obiekt był pilnie strzeżony i wciąż pozostaje dobrze zamaskowany, zatem w świadomości większości torunian, po prostu, nie istniał.
Od jakiegoś czasu warownia ma prywatnego właściciela, który planuje zrobić z niej atrakcję turystyczną, a przed fosą chce zbudować hotel. Miejmy nadzieję, że te zamierzenia zostaną zrealizowane i „czternastka” – podobnie jak „czwórka” – zostanie udostępniona do regularnego zwiedzania.
widok na fosę
schron ochrony wjazdu

L   O   K   A   L   I   Z   A   T   O   R
zobacz całą mapę "Po Toruniu" >>>