ZOBACZ DRUGĄ ODSŁONĘ "Po Toruniu"

28 lutego 2017

📘#12: „Budownictwo szkieletowe w Toruniu: pruski mur – nielubiane dziedzictwo” – praca zbiorowa


Mam przed sobą pierwszy tom serii książek Zabytki toruńskie młodszego pokolenia. Objętościowo najbardziej skromna z całego cyklu, może dlatego, że pierwsza, więc trochę nieśmiała, ale widać, że od początku wydawca postawił na wysoką jakość pod względem graficznym, a duża ilość ciekawych zdjęć i starych planów tylko potwierdzają dobre pierwsze wrażenie. 

Od jakiegoś czasu, co mnie cieszy, budownictwo szkieletowe wreszcie zaistniało w świadomości części torunian; są też tacy, którzy walczą o zachowanie tego dziedzictwa otrzymanego w spadku po dawnych mieszkańcach naszego miasta. Wyjątkowością Torunia jest bowiem jego zróżnicowana architektura, tworząca ciąg historyczny. Patrząc na kolejne budynki, widzimy zmiany, jakie przechodziło nasze miasto na przestrzeni dekad i stuleci. Pruski mur – czy to nam się podoba czy nie – wpisuje się w dzieje Grodu Kopernika i nieuczciwością jest wymazywanie go z miejskiego krajobrazu. Tym bardziej, że część budynków – to prawdziwe perły swojej opoki, a nie tymczasowe szałasy, jak próbują nam wmówić urzędnicy. Książka „Budownictwo szkieletowe w Toruniu”, w całości została poświęcona tym wyjątkowym budowlom, których z każdym rokiem – niestety – ubywa.
Tom otwiera ciekawy artykuł Henryka Ratajczaka, który przedstawia genezę pruskiego muru w Toruniu. Jest to ogólny zarys dziejów tego typu architektury, przyczynek jego powstania ukazany na tle przemian, jakie zachodziły w naszym mieście. W XIX wieku budownictwo szkieletowe było wszechobecne: zabudowa mieszkaniowa, wojskowa, przemysłowa, kolejowa, a nawet sakralna. Powstawały zarówno bogato zdobione wille, jak i skromne domy wielorodzinne, stajnie czy magazyny. Toruń stał pruskim murem i o tym właśnie pisze Autor tekstu.

Najciekawszym ze wszystkich artykułów jest jednak opowieść Szymona Spandowskiego i Anny Zglińskiej o domach już nieistniejących. To arcyciekawa podróż w czasie po budynkach, których już nie ma. Budynkach i ich właścicieli – dawnych torunian, którzy żyli, pracowali i tworzyli nasze miasto.

Książka, to przede wszystkim spacer po dawnym Bydgoskim Przedmieściu i Rybakach, a kolejne dwa teksty, to dwa skrajne przypadki podejścia do zabytków. Pierwszy – opisany przez Marcina Ceglarskiego i Jakuba Polaka – to przykład opuszczonej willi przy Bydgoskiej 32, która stoi pozostawiona sama sobie czekając na nowego właściciela. Wciąż jest zachowana w dobrym stanie, choć tylko uważni obserwatorzy dostrzegą, że to pruski mur (tynk skutecznie maskuje szkieletową konstrukcję). Autorzy tekstu analizują jej historię, sprawdzają kolejnych właścicieli i dokonywane przebudowy i modernizacje. Co ciekawe – układ przestrzenny pozostał oryginalny, co czyni ten budynek wyjątkowym. Drugi przykład, opisany przez Katarzynę Kluczwajd, dotyczy domu przy ul. Stromej 5. Otóż budynek ten dostał drugie życie dzięki nowemu właścicielowi, Wojciechowi Koczorowskiemu. Nakładem ciężkiej pracy sprawił, że dom odzyskał dawny blask. To dowód na to, że jednak komuś zależy, i że jak się chce, to można.
Jako, że fotografia jest mi szczególnie bliską dziedziną sztuki, cieszę się, że w książce znalazło się miejsce na minigalerię „Prusko-murowych impresji” dreptaczy z TSF. Motywem przewodnim większości zdjęć są okna, na punkcie których również ja mam bzika, więc radość z oglądania była podwójna – normalnie oszaleć można. 😵

Jedyny minus – problem z dostępnością książki. Oczywiście można ją zamówić na stronie SHS, ale koszt przesyłki jest mocno zawyżone. Na szczęście udało mi się trafić do sklepu z pamiątkami EMPORIUM, w którym – pomimo marży sprzedającego – zapłaciłem mniej, więc jeśli ktoś chciałby mieć tę pozycję w swojej biblioteczce, to proponuję udać się od razu na ulicę Piekary 28. Swoją drogą klimat tego sklepu jest niesamowity, jakby został wyrwany z powieści „Sklepik z marzeniami” Kinga. 😉

ISBN: 978-83-943684-0-1
wydawnictwo: Stowarzyszenie Historyków Sztuki
liczba stron: 144
rok wydania: 2016
typ okładki: miękka
seria: Zabytki toruńskie młodszego pokolenia (tom 1)

27 lutego 2017

Willa Tempskiego

Jaką historię ma do opowiedzenia toruński „Pałac Ślubów”? To z pewnością opowieść o czasach rozkwitu Bydgoskiego Przedmieścia, przedwojennej elicie miasta i spełnionych marzeniach, a także architektonicznych mistrzach, których kunszt podziwiamy do dziś. 

Bydgoskie Przedmieście, to moja ulubiona dzielnica Torunia, pełna niezwykłych historii, pięknych budynków i niepowtarzalnego klimatu. W latach ’20, na Mickiewicza swoją firmę miał mój dziadek, na Konopnickiej mieszkał Zygmunt Moczyński, na Bydgoskiej w „Zofiówce” bywała elita kulturalna przedwojennej Polski, mamy też tu jeden z najstarszych Parków Miejskich w Polsce. Właściwie, co kawałek stykamy się z przeszłością, wręcz na nią wpadamy – tego nie da się uniknąć, bo to w końcu dzielnica historyczna. Na Bydgoskim, jak w żadnej innej części Torunia, pruski mur sąsiaduje z okazałymi willami z lat ’20 i ’30 XX wieku, przy czym pruski mur też często zachwyca swą wykwintnością, a to dlatego, że dzielnica swoją popularność zyskała już w XIX wieku. Mieszkali tutaj przedsiębiorcy, adwokaci, artyści i wojskowi – słowem: śmietanka toruńska.

Nie zapuszczając się zbyt głęboko w dzielnicę, zatrzymujemy się przy ulicy Bydgoskiej 5. Tutaj stoi jedna z najpiękniejszych willi Bydgoskiego Przedmieścia – namacalny dowód spełnionych marzeń. Czyich? Pierwszego właściciela, oczywiście – mecenasa Stanisława Tempskiego.
"Gazeta Toruńska", 25.05.1913 r., źródło: KPBC
Urodzony w 1884 roku Stanisław Tempski, był znaną personą międzywojennego Torunia, w którym zamieszkał już w 1913 r., o czym informował na łamach „Gazety Toruńskiej” z 25 maja. Był nie tylko adwokatem i notariuszem, ale i członkiem Rady Miejskiej, prezesem założonego w 1920 r. Klubu Wioślarskiego oraz zastępcą przewodniczącego Zarządu Wojewódzkiego Związku Ludowo-Narodowego; dziesięć razy z rzędu wybierano go na sekretarza Izby Adwokackiej, a przez pewien czas był nawet zastępcą wojewody pomorskiego. Przez lata prowadził kancelarię wspólnie z Antonim Boltem, którego przedstawiać chyba nie muszę. Team rozpadł się jednak wraz z początkiem 1933 r. i odtąd każdy prowadził swoją własną, niezależną praktykę.
"Słowo Pomorskie", 8.01.1933, źródło: KPBC
Na początku lat ’20 Tempski mieszkał i pracował przy Szerokiej 37, ale już w 1923 roku myślał o nowym lokalu na Bydgoskim Przedmieściu.
"  Mieszkania dużego, ponad 6 pokojów, słonecznego, o ile możność z ogródkiem na przedmieściu Bydgoskiem poszukuję; wzamian  ofiaruję mieszkanie sześciopokojowe przy ul. Szerokiej nr. 37 w pobliżu rynku. Tempski. adw. (pisownia oryginalna) Słowo Pomorskie, 13.03.1923 r.
Ogłoszenie o tej samej treści ukazało się w kilku numerach „Słowa Pomorskiego” w roku 1923. Odzewu chyba nie było, bo przez kolejne trzy lata mecenas mieszkał tak, jak dotąd, na Starym Mieście, chociaż marzeń o Bydgoskiem nie porzucił. Nic dziwnego, w końcu był wziętym adwokatem, a Bydgoskie Przedmieście uchodziło za dzielnicę wręcz ekskluzywną. Dobiegając czterdziestki, zdecydował się wreszcie zbudować dom i posadzić wokół niego drzewa. Czy spłodził syna? Tego nie wiem, ale na męskiej liście dwa punkty z trzech na pewno zdołał odhaczyć. Budowa willi rozpoczęła się między lipcem a sierpniem 1925 roku, jej projektantem został duet architektów Bronisław Jankowski/Jan Kossowski, który w tym samym czasie zaprojektował dom innego toruńskiego prawnika – mecenasa Pawła Ossowskiego przy Moniuszki 10, a rok później w Bydgoszczy zrealizowali niemniej okazały projekt gmachu dla Sztabu Komendy Okręgu Straży Granicznej przy Al. Ossolińskich 7. Tempski na swój wymarzony dom z ogrodem nie czekał długo. Budowa została ukończona już pod koniec 1926 roku, w tym samym czasie, co sąsiadująca willa kolejnego prawnika – Antoniego Rosochowicza, no i willa Ossowskiego. Wszystkie trzy posiadłości łączył ten sam pałacowy styl oraz profesja ich właścicieli, a także recenzja opublikowana w poświątecznym numerze „Słowa Pomorskiego” z 28 grudnia 1926 roku.

O domu Tempskiego czytamy:
"  (…) willa p. Tempskiego (…) przedstawia się korzystnie pod względem rozwiązań fasady, ozdobionej kolumienkami w stylu dworku polskiego, a byłaby ładniejsza, gdyby mansarda nie była tak zapchana oknami. To co pominięto w poprzedniej willi (chodzi o posiadłość Rosochowicza), tu opracowano lepiej, mianowicie część tylną budynku od strony rzeki. Jest tu już piętro, bo budynek stoi na stoku, jest i szczyt i piękne zejście schodami do ogrodu. Widok na rzekę otwarty.
Marzenie o przestronnym domu i ogrodzie spełniło się. Willa – mimo upływu lat, a może właśnie dlatego – wciąż zachwyca. Jednak Tempski nie cieszył się długo swoim pałacem. Wrzesień 1939 roku gwałtownie przerwał sielankę, i choć pan mecenas przeżył wojnę, to do swojego pięknego domu najprawdopodobniej już nigdy nie powrócił. Nie udało mi się ustalić, co się działo z willą bezpośrednio po wojnie, ale w 1955 roku wprowadził się Państwowy Dom Dziecka. Sieroty zajmowały posiadłość przez piętnaście lat, potem było tu Przedszkole nr 8, ale tylko przez pół dekady. Po dwudziestu latach dzieciaki musiały odcisnąć swe piętno na rezydencji, bowiem remont trwał dłużej, niż budowa willi… A może robotnicy już nie ci, co przed wojną? „Generalka” zaczęła się w lutym 1975 i trwała aż do końca 1976 r. i od tamtego czasu willa Tempskiego jest lepiej znana, jako USC – Urząd Stanu Cywilnego.

Stanisław Tempski zmarł w 1960 r.

L   O   K   A   L   I   Z   A   T   O   R
zobacz całą mapę "Po Toruniu" >>>

24 lutego 2017

📘#11: „Rocznik Toruński, tom 43” – praca zbiorowa

Kilka tygodni temu ukazał się 43 tom „Rocznika Toruńskiego”, publikacja, która wrosła w lokalną tradycję wydawniczą i ukazuje się regularnie od kilkudziesięciu lat. Tematyka każdego tomu jest zróżnicowana, chociaż wspólnym mianownikiem zawsze jest nasze miasto, bo w końcu to „Rocznik toruński”. Co zatem przygotowała dla nas redakcja w tym roku?

Tom otwiera ciekawy artykuł o pobycie Zygmunta Starego w naszym mieście. Okazuje się, że w XVI wieku, Toruń na krótki czas stał się stolicą Polski, może nie dosłownie, ale król – z niewielkimi przerwami – rezydował w Grodzie Kopernika między rokiem 1519 a 1521 i rządził całym królestwem z Ratusza Staromiejskiego. Tutaj podejmował swych gości, stąd prowadził wojnę z krzyżakami. Sylwia Dwojak, autorka artykułu odkrywa przed Czytelnikami kolejne ciekawe i mało znane fakty związane z pobytem monarchy i jego dworu w naszym mieście.

Następnie z XVI wieku przenosimy się do schyłku zaborów. Tekst Ireneusza Grabowskiego, to opowieść o dzielnych toruniankach, które postanowiły poświęcić się na rzecz bliźnich. Bohaterkami artykułu są m.in.: Helena Steinbornowa, Wanda Szumanówna i Helena Piskorska, które – jako pierwsze – tak mocno zaangażowały się w działalność charytatywną. Wspaniałe kobiety zasługujące na upamiętnienie.

Chciałbym też zwrócić uwagę na artykuł Mateusza Napiórkowskiego, który postanowił przyjrzeć się toruńskim legendom miejskim, ze szczególnym naciskiem na opowieść o pożarze Domu Studenckiego nr 4. Za pomocą ankiety rozesłanej do studentów UMK, zebrał ciekawy materiał do badań nad tym, jak jedna historia może ewoluować i być modyfikowana przez kolejnych przekazujących. To niezwykłe, jak wielokrotnie przetworzone fakty, mogą odbiegać od prawdy. Tekst Napiórkowskiego, choć podejmuje dość luźny temat, jest ciekawy i dobrze napisany (nawet, jak na artykuł naukowy).

Co jeszcze znajdziecie w 43 tomie „Rocznika”? Tematów jest sporo, oczywiście nie każde zainteresowały mnie w równym stopniu, ale sądzę, że każdy miłośnik Torunia znajdzie tu coś dla siebie, zarówno miłośnicy międzywojennego teatru, archeologii, jak i powojennej historii miasta. Są też dwa teksty poświęcone Zamkowi Bierzgłowskiemi oraz Twierdzy Toruń. W przypadku Twierdzy, temat dość nietypowy, bo poświęcony obiektom nieobronnym zewnętrznego pierścienia. Co się kryje pod terminem „obiekty nieobronne”, ano wszystkie domy wałmistrzów, stajnie, stodoły i magazyny… Niestety, w artykule Pawła Nastrożnego zabrakło mi zestawienia tego, co było, z tym, co jest. Autor skupia całą swoją uwagę na dokumentach i planach z międzywojnia, ale najwyraźniej zabrakło chęci, aby wyjść w teren i sprawdzić, jak te obiekty mają się teraz. Wiem, że niektóre „nie mają się wcale”, bo zniknęły z miejskich krajobrazów, ale część zachowała się do naszych czasów i dobrze byłoby te budynki zinwentaryzować. Dlatego też, przeczytawszy ten tekst, czułem pewien niedosyt.

Przy publikacjach naukowych, największym minusem zazwyczaj jest toporny język. Tak jest też w przypadku „Rocznika”, a szkoda, bo gdyby zrobić z tego serię popularnonaukową, napisany bardziej przystępnie, z pewnością zyskałaby na popularności.

Poniżej zamieszczam spis artykułów i biogramów, jakie znajdziecie w niniejszym tomie.
Artykuły:
Wizyty Zygmunta Starego w Toruniu (1519-15210);
Działalność dobroczynna polskich organizacji kobiecych w Toruniu w latach 1914-1918;
Pierwszy sezon Teatru Narodowego w Toruniu. Dyrekcja Franciszka Frączkowskiego (1920/21);
Socjotopografia Torunia w okresie międzywojennym w świetle analizy ksiąg adresowych z 1923 1932 roku;
Działalność podziemia niepodległościowego w latach 1945-1946 w świetle sprawozdań Miejskiego i Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Toruniu;
Chrzcielnice i kropielnice parafii toruńskich datowane na okres od XIII do XVIII wieku;
Archeologiczno-architektoniczne badania nowożytnego łącznika pomiędzy kościołem św. Jakuba w Toruniu a klasztorem benedyktynek w 2013 roku;
Produkty lecznicze i wyroby medyczne reklamowane na łamach "Gazety Toruńskiej" (1867-1921). Wybrane przykłady;
Nieobronne obiekty przyforteczne zewnętrznego pierścienia umocnień Twierdzy Toruń na początku lat dwudziestych XX wieku;
Georg Friedrich Wilhelm Rudiger-kilka uwag na temat proweniencji rysunku "Bitwa pod zamkiem w Bierzgłowie" i innych prac jego autorstwa;
Kilka uwag o tympanonie w portalu zamku bierzgłowskiego;
Pożar DS-4 - toruńskie legendy miejskie i folklor studencki.
Biogramy:
Izaak Mieses (1802-1883) - zapomniana postać żydowskiej społeczności Torunia;
Leszek Ignacy Michalski (1920-1995), instruktor harcerski, żołnierz AK, nauczyciel akademicki, działacz społeczny;
Jerzy Antoni Kłossowski (1893-1979), oficer Marynarki Wojennej, działacz społeczny, dyplomata;
➕ recenzje książek i sprawozdania.

ISSN: 0557-2177
wydawnictwo: ToMiTo / UMK
liczba stron: 476
rok wydania: 2016
typ okładki: miękka z obwolutą

23 lutego 2017

📘#10: „Państwowy Teatr Lalki i Aktora „Baj Pomorski” w Toruniu 1945-1985” – Jerzy Rochowiak

W trakcie zbierania informacji do artykułu na temat „Baja Pomorskiego”, natrafiłem na książkę wydaną ponad 30 lat temu z okazji 40-lecia działalności toruńskiego Teatru Lalek. Jak się okazało, publikacja Jerzego Rochowiaka, to w lwiej części zapis wspomnień osób, które w pierwszych latach tworzyły „Baj Pomorski”. Nie mogło więc zabraknąć wspominek pierwszych dyrektorek Teatru: Ireny Pikiel i Joanny Piekarskiej, które wspominają o trudach narodzin i przeciwnościach, jakimi musiały stawić czoła. Pierwszych kilkanaście stron daje nam w miarę pełny i obiektywny obraz początków toruńskiego Baja. Niestety, z każdym kolejnym bohaterem książka staje się coraz bardziej nudna, momentami za bardzo zalatuje prywatą i typową dla tego okresu propagandą, gdzie wszystko jest wspaniałe, a nawet jak nie jest, to tylko przejściowe „problemy techniczne”, choć najczęściej pod tym eufemizmem kryła się nieudolność i niewydajność władzy ludowej. Stanisław Staph – pierwszy dyrektor, po upaństwowieniu „Baja Pomorskiego”, mógł pochwalić się wielkim remontem. I pochwalił. W końcu Pikiel w 1946 r. wprowadzała się właściwie do ruiny, gdzie było kilka krzeseł, a na sali bez sceny hulał wiatr, a może to duchy Niemców „hailowały"? Ciężko to teraz rozstrzygnąć.

Druga część książki, to galeria zdjęć z przedstawień sprzed lat. Szczególnie starsi widzowie mogą poczuć sentyment do tych fotografii i rozpoznać przedstawienia, na których byli. Mój tata widząc na zdjęciu lalkę (rodzaju żeńskiego) w skąpym, prześwitującym peniuarze powiedział: „O, byłem na tym”. Kadr uwieczniał spektakl z 1979 roku „Celestyna” Fernando de Wojasa, było to – podajże – pierwsze w historii „Baja Pomorskiego” przedstawienie dla dorosłych. Ta, swego rodzaju fotokronika, jest najmocniejszą stroną książki. Pokazuje historię toruńskich lalek na przestrzeni kilku dekad i muszę przyznać, że nasi lalkarze od początku mieli talent do tworzenia wyjątkowych i niebanalnych postaci.

Książka Rochowiaka, który wówczas był kierownikiem literackim w „Baju Pomorskim”, pod względem literackim jest dość słaba. Wspomnienia nie zostały należycie zredagowane, chociaż podejrzewam, że w ogóle nie były redagowane, tylko spisane jak leci. Publikację ratuje kilka ciekawych informacji związanych z genezą Teatru, a także pokaźna galeria zdjęć ze spektakli. Publikacja do przejrzenia, chociaż nogawek nie urywa.

ISBN: -
wydawnictwo: Toruńskie Towarzystwo Kultury
liczba stron: 112
rok wydania: 1985
typ okładki: miękka z obwolutą

22 lutego 2017

Teatr „Baj Pomorski”

Wszyscy dobrze znamy magiczną szafę przy ulicy Piernikarskiej 9. „Baj Pomorski” od 2006 roku jest współczesną wizytówką starówki, przed którą często zatrzymują się turyści, by strzelić fotkę, dwie… ewentualnie dziesięć. Ale nie zawsze było tak bajecznie. Jakie były początki Teatru Lalek? I kto rezydował w budynku przed wojną?

Ta historia zaczyna się wiele dziesięcioleci temu, w kwietniu 1945 roku na dworcu kolejowym w Bydgoszczy. Irena Pikiel, przyjechała na Pomorze z Wilna i kurczowo ściskała w dłoni dokument wydany przez Ministerstwo Kultury i Sztuki. Ten niepozorny kawałek papieru opatrzony orzełkiem okradzionym przez komunistów z korony, był kluczem umożliwiającym otwarcie pierwszego na Pomorzu Teatru Lalek. Jednak pozwolenie, to nie wszystko, a lokalna władza ludowa miała poważniejsze wyzwania, niż tworzenie jakiegoś tam teatru kukiełkowego. Wciąż trwały porządki po wojennej zawierusze, przejmowanie kolejnych stanowisk, tworzenie aparatu represji, a tymczasem Teatr dostał swoją upragnioną siedzibę w… Rzeźni Miejskiej. Tak, swoje pierwsze kroki „Baj Pomorski” stawiał w dawnej bydgoskiej ubojni zwierząt. Nic więc dziwnego, że jak tylko nadarzyła się okazja, pani Pikiel czym prędzej czmychnęła do Torunia.

W Bydgoszczy odbyły się tylko dwie premiery. Pierwszym spektaklem była sztuka Ewy Szelburg-Zarembiny O krawczyku Wędrowniczku, wystawiona po raz pierwszy 28 października 1945 r. Dwa miesiące później wystawiono kolejną sztukę: O raku nieboraku i pstrągu dziwolągu, która była jednocześnie pierwszą wystawianą w Toruniu. „Baj Pomorski” przeniósł się do naszego miasta w kwietniu 1946 r. i od razu wprowadził się do budynku, który zajmuje do dziś. Początki Teatru w raczkującej socjalistycznej rzeczywistości, nie należały do najłatwiejszych, a warunki były wręcz spartańskie: chłód, walka o każdą żarówkę, reflektory robione z metalowych puszek, brak sceny, kurtyna z jakiejś szmaty… I pomyśleć, że przed wojną budynek był centrum kulturalnym pomorskich Niemców…
lata '70, źródło: KPBC
Wyskoczmy na moment do przedwojennego Torunia. Jest rok 1923. Wrzesień – może nawet pogodny i słoneczny. Dokładnie 16 września 1923 roku poświęcono „Deutsches Heim”, czyli – w wolnym tłumaczeniu – „Niemieckie Ognisko Domowe”, był to swego rodzaju dom kultury dla Niemców z regionu. O imprezie inauguracyjnej pisało kilka dni później Słowo Pomorskie. W krótkiej notce czytamy m.in., że w uroczystościach wzięło udział około 3000 polskich Niemców.
"Bawiono się tam doskonale do godz. 3-ej rano – pisało „Słowo Pomorskie” – przy tańcu i kieliszku (mimo niedzieli) do tego stopnia, że kilku naszych „lojalnych” urządzało burdy w lokalu. Jak nam donoszą, w uroczystości tej brali udział także i Polacy, m.in. bardzo znani obywatele toruńscy. Jeden z nich, z zawodu strażak ogniowy, wykrzykiwał – co prawda w nietrzeźwym stanie – głośno, lecz nie bardzo lojalnie swe „credo” politycznie, zupełnie w tym samym duchu, jak niegdyś za dobrych czasów na festynach urodzin cesarskich. Należałoby spodziewać się, że p. R. jako strażak ogniowy polskiego miasta i na tego rodzaju zabawach faktycznie lojalnie zachować się powinien.
(pisownia i stylistyka oryginalna)

Od tej pamiętnej nocy z 16 na 17 września ’23 r., dzisiejszy budynek Teatru był swoistym centrum kulturalnym, ale i politycznym pomorskich Niemców. Tutaj organizowano koncerty, odczyty, imprezy dobroczynne; tutaj też zaczęto spiskować i snuć marzenia o wielkiej Rzeszy. Mówiło się, że w tym budynku swoje gniazdo uwiła V Kolumna, że tworzono tu – jeszcze przed wybuchem wojny – listy torunian przeznaczonych do likwidacji. Podobna lista – co wiemy na pewno – powstała przy Bydgoskiej 34/36 w gmachu ówczesnego Konsulatu Generalnego Rzeszy Niemieckiej. Ale wróćmy na Piernikarską…

W czasie wojny domowe ognisko chyba się wypaliło, bo nie było już miejsca dla „Deutsches Heim”. Niemcy urządzili tu Teatr Zamkowy (Burgtheater), zatem można powiedzieć, że Melpomena rządziła budynkiem już na początku lat ’40. Jakie spektakle grał Burgtheater? Oczywiście propagandowe i tylko dla wybrańców, choć wszyscy wiedzieli, że „tylko świnie siedzą w kinie, co bogatsze to w teatrze”.

Przeskoczmy teraz do czasów, kiedy przed sceną nie siedziała już trzoda chlewna, a polskie dzieci, dla których Teatr Lalek był odskocznią od szarej powojennej rzeczywistości. „Baj Pomorski” swoją działalność zaczynał skromnie i amatorsko. Cały zespół liczył dziesięć osób, w większości studentów powołanego do życia niespełna rok wcześniej Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. Pikiel pierwszych pracowników ściągnęła z Wydziału Sztuk Pięknych. Osobiście ich przesłuchiwała, a pomagał jej sam Tadeusz Fijewski, który zanim został Panem Anatolem, miał już za sobą dwadzieścia ról w przedwojennych filmach, a w pierwszym powojennym sezonie grał na deskach Teatru Ziemi Pomorskiej pod dyrekcją Willama Horzycy. Fijewski reżyserował też dla „Baja” spektakl O raku nieboraku i pstrągu dziwolągu, potem przeniósł się do Łodzi, a rok później do swojej rodzinnej Warszawy. Ze stołecznymi deskami był już związany do śmierci; grywał też w filmach, chociaż najczęściej w rolach drugo- i trzecioplanowych. Sukces przyszedł wraz z Janem Rybkowskim, który wyreżyserował w 1957 r. Kapelusz pana Anatola – komedię omyłek, w której głównym bohaterem jest pewien kasjer PZU. Film tak się spodobał, że duet Fijewski-Rybkowski nakręcił dwa sequele: Pan Anatol szuka miliona (1958) oraz Inspekcja pana Anatola (1959).
spektakl "O Wacku piekarczyku, Jacku kucharczyku...",
źródło: książka "Państwowy Teatr Lalki i Aktora Baj Pomorski..."
Gdy Irenę Pikiel przeniesiono do warszawskiego „Baja”, dyrektorskie stery toruńskiego teatru przejęła Joanna Piekarska, dotąd reżyserka, a teraz osoba numer jeden w całym zespole. To właśnie ona sprawiła, że „Baj Pomorski” stał się jeszcze bardziej toruński. Zleciła Wiktorowi Malskiemu napisanie sztuki o naszym mieście. Tak powstał spektakl O Wacku piekarczyku, Jacku kucharczyku, pysznych Krzyżakach i toruńskim pierniku. Prapremiera odbyła się w roku 1948 i została dobrze przyjęta przez młodą publiczność. Od tamtej pory, co jakiś czas pojawiają się sztuki o Toruniu i jego mieszkańcach, tworząc miłą lokalną tradycję.

Aktorzy, dla których „Baj Pomorski” był przede wszystkim przygodą i pierwszą sceną w karierze (często pierwszą i ostatnią), pobierali lekcje od mistrzów z pl. Teatralnego. Dążenie do perfekcji zajęło lata, jednak udało się nie tylko przetrwać, ale i rozwinąć skrzydła.
spektakl "Romantyczności kopernikowskie",
źródło: książka "Państwowy Teatr Lalki i Aktora "Baj Pomorski"..."
Tymczasem w roku 1950 „Baj Pomorski” zostaje upaństwowiony. Z jednej strony oznacza to regularny, choć skromny zastrzyk państwowej gotówki, z drugiej zaś ograniczenia w doborze repertuaru, a wręcz narzucenie przez władzę ludową konkretnych sztuk. W latach ’50 przyszedł też upragniony remont. Wreszcie stworzono scenę z prawdziwego zdarzenia, garderoby dla aktorów i pracownię lalkarską, a dyrektorem został człowiek z nadania – Stanisław Staph. W tym samym roku pojawia się też konkurencja – na Wrzosach Janina Awgulowa otwiera swój „Zaczarowany Świat”.
spektakl "Celestyna",
źródło: książka "Państwowy Teatr Lalki i Aktora "Baj Pomorski"..."
spektakl "Jarmark z Punchem czyli Teatr na Wozie",
źródło: książka "Państwowy Teatr Lalki i Aktora "Baj Pomorski"..."
Aktorzy „Baja Pomorskiego” nie ograniczali się tylko do występów na własnej scenie. Mieli też spektakle wyjazdowe w wielu miastach. Rozklekotane ciężarówka toruńskiego teatru, często w wersji „cabrio” – bez plandeki, dojeżdżały m.in. do Aleksandrowa Kujawskiego, Grudziądza, Bydgoszczy i Chełmży. Jak widać, pasja okazała się ważniejsza od niedogodności i dyskomfortu. Przez pierwszych czterdzieści lat w „Baju Pomorskim” odbyło się 128 premier i 48 prapremier. Wystawiano zarówno klasykę dla dzieci i młodzieży, jak chociażby W pustyni i w puszczy, O krasnoludkach i sierotce Marysi czy Mały Książę, ale także spektakle bardziej regionalne, jak Jarmark z Punchem, czyli Teatr na Wozie. W późniejszych latach pojawiły się też widowiska dla dorosłych z Celestyną na czele.

Chyba nie ma torunianina, który chociaż raz nie był w „Baju Pomorskim”, a z pewnością wszyscy o nim słyszeli. Po raz pierwszy do teatru przy Piernikarskiej 9 przyszedłem w latach ’90. Nie pamiętam dokładnie, czy miałem 6, czy 7 lat, w każdym razie byłem jeszcze „smarkiem”. Spektaklu nie pamiętam, ale zarówno z tej pierwszej wizyty, jak i z kolejnych zapamiętałem szatnię i tłum dzieciarni, która parła do przodu, aby odzyskać swoją kurtkę. Panował tam niemiłosierny ścisk i wolna amerykanka, a panie szatniarki nie bawiły się w subtelności, tylko hurtowo ściągały kurtki z haczyków i rzucały na ladę, zaś latorośle już same odnajdywały swoje okrycie, przy czym część ubrań lądowała na podłodze zadeptywana przez dziesiątki małych butów. Ale kto by się tym przejmował? Z pewnością nie panie szatniarki. Później – jak pamiętam – aby nie brać udziału w tym dantejskim spektaklu, brałem kurtkę na salę. Tak, najbardziej wryła mi się w pamięć ta demoniczna szatnia, która skutecznie przykryła dobre wspomnienia związane z obejrzanymi przedstawieniami.

„Baj Pomorski”, swoją współczesną formę szafy przyjął w 2006 roku. Generalny remont i przebudowa trwała ponad rok (od lipca 2005 do listopada 2006), a gdy zniknęły rusztowania, niejeden oniemiał z zachwytu i… miał do tego pełne prawo. Niepozorny budynek zyskał zupełnie nową twarz, zupełnie, jak Paweł Małaszyński w serialu Twarzą w twarz, czy John Travolta i Nicolas Cage w Bez twarzy, chociaż oni, to akurat zamienili się gębami. Nieważne. W każdym razie, toruński Teatr Lalek zmienił się nie do poznania, a pomysł jego przebudowy jest po prostu genialny. Ostatnio miałem okazję być w środku, po raz pierwszy od czasu przebudowy (tak, wiem, minęło już 11 lat, ale w pewnym wieku przestaje się oglądać bajki, a miejsce na widowni zostawia się młodszym pokoleniom) i byłem zachwycony. Szare wnętrza, jakie pamiętam, są teraz przytulne i bardziej przyjazne, a poszczególne detale, cieszą oczy. „Baj Pomorski”, zarówno z zewnątrz, jak i wewnątrz, jest piękny i… nawet szatnia ewoluowała, wygląda na to, że jest teraz samoobsługowa.

Gdy Teatr przeniósł się z Bydgoszczy do Torunia, w sezonie 1946/47 zagrano zaledwie 83 spektakle. Dziś, wystawia się ponad 30 widowisk miesięcznie, a aktualny repertuar możecie sprawdzić na stronie internetowej. Teraz nie macie już wyboru, wieźcie swoje pociechy za rączki i ruszajcie do „Baja Pomorskiego”.

L   O   K   A   L   I   Z   A   T   O   R
zobacz całą mapę "Po Toruniu" >>>